Z Jastiną Kosalewicz – koszykarką I-ligowego MPKK Sokołów SA Sokołów Podlaski, najpopularniejszym sportowcem 2023 roku w plebiscycie „Tygodnika Siedleckiego”, rozmawia Paweł Świerczewski.
Jak Ci się podobało na naszym balu? Tak jak podczas meczów, prawie nie schodziłaś z parkietu.
– Jestem niezwykle mile zaskoczona. Nie spodziewałam się, że będzie panowała tak luźna i przyjemna atmosfera. Wszyscy się ze sobą bawili, rozmawiali. Widzę same plusy. Cieszę się, że mogłam tam być.
Miło to słyszeć. W końcu ten bal jest dla Was – sportowców, żeby pokazać, że dostrzegamy trud, który wkładacie w treningi i osiągane dzięki temu sukcesy. Myślę, że dobrze jest być docenionym.
Zdecydowanie. Wszelkie wyróżnienia radują. Pokazują, że ta codzienna praca, którą wkłada się w treningi i mecze, ma sens. Dobrze jest wiedzieć, że kogoś to interesuje, że ma to dla innych znaczenie. Muszę jednak podkreślić, że moje indywidualne nagrody traktuję jako wyróżnienia dla całej drużyny. Odbieram je w imieniu całego MPKK i jestem dumna, że mogę te dziewczyny reprezentować. Koszykówka to sport zespołowy. Sama niczego bym nie ugrała.
Zgadzam się. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Twój wkład w sukces sokołowskiej ekipy – historycznego mistrzostwa I ligi, jest nie do przecenienia. Jesteś prawdziwą kapitan i liderką tego zespołu. Pamiętasz, w którym momencie ubiegłego sezonu uwierzyłyście, że naprawdę możecie wygrać ligę?
– Szczerze mówiąc, nie wierzyłam w nas. Myślałam, że jesteśmy na to za cienkie, a inne zespoły, szczególnie z drugiej grupy, będą poza naszym zasięgiem. Może dzięki temu nie czułyśmy na sobie presji. To inne drużyny, które głośno krzyczały, że chcą wygrać ligę, musiały się spinać. Luz okazał się kluczem do sukcesu.
Mistrzowskie boje z wielką Wisłą Kraków były pełne dramaturgii. Pokonanie tak renomowanego rywala w meczach o ogromną stawkę niewątpliwie przejdzie do historii sokołowskiej koszykówki.
– Wisła była mocno nastawiona na awans i odbudowę swojej potęgi. Nie uważano nas za wielką przeszkodę, żeby ten cel osiągnąć. A jednak się na nas potknęły. Sokołowski „czarny koń” okazał się być górą. Smaku tej wygranej nie sposób opisać.
Czujesz niedosyt w związku z tym, że klub, pomimo wywalczenia uprawnień do gry w ekstraklasie, ostatecznie z tej szansy nie skorzystał?
Ani razu nie miałyśmy zakomunikowane, że celem władz klubu jest awans. Nawet jak stawał się coraz bardziej realny, nie było tematu, że chcemy grać w Basket Lidze. Każdy cieszył się z kolejnych wygranych, a po mistrzostwie zapanowała prawdziwa euforia. Nikt jednak nie stracił kontaktu z rzeczywistością. Myślę, że Sokołów nie był po prostu gotowy na ekstraklasę. Nie ma co się temu dziwić, bo to ogromne wyzwanie finansowe i organizacyjne.
Coś o tym wiesz, bo jako zawodniczka AZS Uniwersytet Gdański miałaś okazję sprawdzić się na najwyższym szczeblu.
– Mistrzostwo, które zdobyłam z AZS, było zdecydowanie mniej zaskakujące niż to z MPKK. Wcześniej kilkakrotnie grałyśmy w finale, wiedziałyśmy, że mamy zgrany zespół, który wygrać może z każdym. Po awansie do Basket Ligi nowy prezes podjął decyzję, że będziemy grać bez żadnych wzmocnień. I powiem, że była to średnia przyjemność przegrywać mecz za meczem dużą ilością punktów. Grając wyłącznie polskim składem, bez wsparcia dwóch, trzech wysokiej klasy zagranicznych zawodniczek, z góry jest się skazanym na pożarcie. Dla kibiców to też żadna frajda patrzeć, jak ich zespół dostaje lanie w każdym spotkaniu, nawet jeśli jest to ekstraklasa.
Świetnie sprawdzasz się w tradycyjnej koszykówce, ale znakomicie też radzisz sobie w odmianie 3X3. Od kilku lat grasz nawet w kadrze Polski. Odpowiada Ci ta formuła?
– Zdecydowanie. Gra jest znacznie szybsza i bardziej fizyczna. Znakomicie się przy tym bawię. O ile tradycyjna koszykówka jest moją pracą, to 3X3 mogę nazwać hobby.
Hobby, które dało Ci możliwość gry z orzełkiem na piersi, reprezentowania Polski na arenach całego świata. Coś pięknego.
– Prywatnie pewnie nigdy nie miałabym okazji wyjechać do Chin czy Kanady, a dzięki koszykówce 3X3 to zrobiłam. Kiedyś, na sportowej emeryturze, będzie co wspominać.
Jak to się stało, że zostałaś koszykarką?
– To czysty przypadek. Miałam 18 lat. Z wujkami pojechaliśmy pokopać w piłkę. Gdy schodziliśmy z hali, zwrócił na mnie uwagę trener koszykówki. Stwierdził, że dobrze byłoby, żeby tak wysoka dziewczyna spróbowała swoich sił w kosza. I tak to się zaczęło.
Tak późno rozpocząć przygodę z dyscypliną i osiągać w niej takie wyniki – imponujące.
– Trochę wzrostu i samozaparcia wystarczyło. (śmiech)
Pochodzisz z Wałbrzycha, czyli z drugiego końca kraju, przez wiele lat mieszkałaś też w Trójmieście. Jak się odnalazłaś w niewielkim miasteczku na wschodzie Polski?
– Przeskok z Trójmiasta na Sokołów Podlaski to rzeczywiście była kolosalna różnica. Czas tutaj płynie wolniej. Co na pewno mi się podoba, to brak korków. W Trójmieście traciłam mnóstwo czasu na dojazdy na trening. W małym miasteczku przyjemne jest to, że ludzie rozpoznają cię na ulicy, podchodzą, gratulują wygranych. Mamy też duże grono kibiców, którzy wypełniają halę. Widać, że Sokołów żyje koszykówką.
W poprzednim sezonie, jak sama przyznałaś, zdobyte mistrzostwo było zaskakujące. Czy w tym można powiedzieć, że w nie celujecie? Radzicie sobie znakomicie. Do niedawna Soko- łów był ostatnią niepokonaną drużyną w lidze, co daje duże szanse na obronę tytułu.
– Zdecydowanie zmieniło się do nas podejście. Już nie jesteśmy „czarnym koniem” rozgrywek, a jednym z głównych faworytów do ich wygrania. Oczywiście jest to duże wyzwanie, bo jest kilka zespołów, szczególnie w drugiej grupie, które mają nie mniejszy potencjał. Wiele konfrontacji może się rozstrzygać w ostatnich sekundach. Zapowiadają się super play-offy.
A co, jeśli znów wygracie mistrzostwo? Dalej nie ma mowy o przyjęciu awansu do Basket Ligi?
– Nie powiedziano nam, że celem jest gra w ekstraklasie, natomiast jasno usłyszałyśmy: „Chcemy wygrać ligę”. I teraz, co kto przez to rozumie… Na pewno presja jest zdecydowanie większa, ale mogę obiecać, że damy z siebie wszystko, żeby Sokołów znów poszedł na mistrza. Resztę zweryfikuje parkiet.
Życzę powodzenia!
Skoro Pani Minister nazywa się “Ministra”, to dlaczego Pani Kapitan nazywa się Kapitanem ?
Czy Redakcja nie pomyliła się w tytule ?