REKLAMA
27 C
Siedlce
Reklama

Dziennikarze lokalni uczniom: Twardziel? Tego nie powiedziałem… Rozmowa z Piotrem Szyszkowskim

Piotr Szyszkowski – nauczyciel wychowania fizycznego w I LO im. B. Prusa. Absolwent AWF w Gorzowie Wielkopolskim i uczelni wyższych w Gdańsku, Poznaniu, Toruniu, Lublinie, ukończył też studia doktoranckie z filozofii (KUL). Dyplomowany trener tenisa oraz koszykówki, autor 6 książek. Człowiek o wielu pasjach i wielkim sercu.

Krąży fama, że w pokoju wuefistów profesor ma swój ulubiony fotel, w którym nikt inny nie może siadać.

– … No tak.

A jeśli ktoś usiądzie, to co?

– No nic. No wysyłam tylko takie spojrzenie…

Groźne?

– … Ujmujące.

Jeździ Pan konno, strzela, pływa, uczy gry w tenisa, bierze udział w biegach ekstremalnych. To może łatwiej będzie zapytać: czego Pan jeszcze nie robił?

– Jeszcze nie skakałem ze spadochronem i nie prowadziłem odrzutowca. A na poważnie… to, istotnie, zamierzam, jako mężczyzna po 50-tce, wykonać taki skok. Co jeszcze? Interesują mnie góry, nie tylko polskie Tatry, również trochę wyższe. Chciałbym się powspinać na dużych wysokościach..

Jest Pan dobrym jeźdźcem?

– Jeżdżę rekreacyjnie.

Ile razy spadł Pan z konia?

– Ani razu.

Mówi się, że jeśli ktoś nie spadł, to nie uznaje się go za prawdziwego jeźdźca.

– Ale byłem świadkiem wielu upadków, to się liczy? Pamiętam mój pierwszy wyjazd w teren leśny, który zakończył się galopem, a nawet momentami cwałem. Jadę, nagle jakiś owad wpadł mi do oka, niemal w tej samej chwili wypadła mi stopa ze strzemienia. Konie się ocierają, parskają, a ja walczę o życie…

A jak Pan ocenia swoje umiejętności strzeleckie? W skali od 1 do 10?

– Strzelcy mają lepsze i gorsze dni, ciężko być na stałym, wysokim poziomie. Ale na jednym z treningów strzeleckich z żołnierzami z jednostki specjalnej byłem najlepszy w strzelaniu dynamicznym (bojowym).

Bierze Pan udział w biegach o charakterze ekstremalnym.

– Tak, między innymi: Bieg Cichociemnych, Katorżnik, Morskiego Komandosa, Formoza Challenge i – najbardziej wymagający oraz elitarny – GROM Challenge, organizowany na byłym poligonie GROM-u w Czerwonym Borze. Trzeba się do niego solidnie przygotowywać minimum przez rok. Wielkim sukcesem jest jego ukończenie.

Panu się to udało?

– Trenuję żeby podołać takim wyjątkowym próbom psychofizycznym jakim są poddawani żołnierze jednostek specjalnych podczas selekcji. Już cztery razy pomyślnie ukończyłem te zmagania ciała i ducha. W ubiegłym roku był jubileuszowy bieg, dziesiąty. Startowało w nim 137 par, a ukończyło tylko 89! Ten przykład ukazuje skalę trudności z jaką zmagają się zawodnicy, wśród których są żołnierze z różnych jednostek z Polski, i nie tylko, antyterroryści policyjni. Byli żołnierze GROM-u, jednej z trzech najbardziej elitarnych jednostek specjalnych na świecie, stawiają na zespołowość, na współpracę w grupie. Biegnie się w parach. W tym roku biegłem z Polakiem z Genewy. Każdy ma momenty kryzysowe, trzeba ze sobą komunikować się, obserwować, motywować, wspierać. Są też zadania, których jedna osoba nie jest w stanie sama wykonać. Dodam, że zawsze jestem w nieoficjalnej trójce najstarszych par tego biegu.

Twardziel z pana.

– Tego nie powiedziałem.

Słyszeliśmy, że nie lubi pan przegrywać…

– Z wiekiem człowiek uczy się pokory.

A kiedyś to był problem?

– Na pewno, i teraz też jest, ale mniejszy. Porażek nie lubię, jako sportowiec z krwi i kości. Ale z wiekiem bardziej dojrzewam do tego aspektu, towarzyszącego uprawianiu sportu. Z każdym z was, droga młodzieży, mogę dziś przegrać w tenisa. Gdy widzę tę radość po drugiej stronie, to mam świadomość, że daję coś z siebie. Porażki uczą szacunku do przeciwnika i mobilizują do pracy nad sobą.

Kto jest Pana ulubionym tenisistą?

– Roger Federer. Miałem możliwość osobistego spotkania z nim w 2008 roku na kortach Roland-Garros, podczas turnieju Wielkiego Szlema. Byłem zaproszony przez Francuską Federację Tenisową na jego trening. Roger przyszedł punktualnie, a ja ośmieliłem się poprosić go o autograf. Grzecznie odmówił, przeprosił, że dopiero uczyni to po treningu. Przekaz telewizyjny nie oddaje tego, jak finezyjnie i pięknie wykonuje nawet podstawowe elementy techniki i taktyki tenisowej. Gdy się słyszało pracę stóp, jego oddech, odbicie piłki, wyczuwało te emocje… Niesamowite wrażenie! Nawet podczas treningu dawał z siebie wszystko, na 100 procent.

Ale autograf Pan zdobył?

– W trakcie treningu pojawiła się grupa turystów z Japonii, kibice z karteczkami, pamiętnikami, wszyscy chcieli autograf. Roger podszedł do mnie jako pierwszego. Pamiętał. To było niezwykle miłe uczucie. Mam zdjęcie z tamtej wyjątkowej chwili i dwie piłki podpisane przez niego. Jedną przekazałem wraz z listem intencyjnym do Klubu Olimpijczyka, działającego przy Liceum w Terespolu. Niech ta piłka inspiruje młode pokolenia i pokazuje, że wszystko jest możliwe, że nawet ludzie z małych miejscowości, jak Terespol, mogą się znaleźć w Paryżu, na turnieju wielkoszlemowym i spotkać legendy.

Skoro tak bardzo Pan kocha tenis, to dlaczego nie uprawia go zawodowo?

– Moja przygoda z tenisem rozpoczęła się, gdy kończyłem szkołę podstawową… Niestety, to za późno, by zrobić karierę w tym sporcie, choć nie ukrywam, że zapowiadałem się dobrze.

To kiedy musiałby Pan zaczynać?

– Dziś inicjacja tenisowa przyszłych zawodników rozpoczyna się w wieku… 3 lat, a pięciolatki już jeżdżą na zawody. Dla 14-latków nie ma już miejsca do progresywnego rozwoju w kraju, a 16-latkowie zdobywają świat. Poza tym to bardzo kosztowna edukacja. Rocznie trzeba zainwestować w młodego zawodnika w wieku 6-10 lat ok. 6-10 tys. zł, w wieku 10-12 lat to już ok. 130 tys. zł, 12-16 lat ok. 220 tys. zł), a w wieku 16-18 lat rok intensywnej pracy to już koszt ok. 260 tys. zł! Trudno zdobyć takie środki w polskich realiach życia.

Czy rodzice mieli duży wpływ na pana wybory?

– Rodzice nauczyli mnie pracy. Ciężkiej, żmudnej, ale dającej poczucie satysfakcji i wewnętrznej radości. W wakacje, gdy jeszcze spałem, tato szedł do pracy, ale zostawiał mi kartkę z zadaniami na dany dzień: synku, wypiel rządek ziemniaków, zbierz stonkę, potem zbierz maliny i truskawki, no i po tym wszystkim możesz grać z chłopakami w piłkę. Wracał o godzinie 16, a ja byłem dopiero w połowie pielenia rządka ziemniaków… I tak w większości mijały dni wakacyjne. Ale gdy po skończeniu studiów wyjechałem do Anglii, popracować na wielkiej farmie, to zaprocentowało. Na godzinnej przerwie na lunch właściciel zapytał, kto by chciał popracować w tym czasie, wypielić coś przy jego domu. Tylko ja się zgłosiłem. Gdy właściciele wrócili z zakupów, zawołali wszystkich pracowników i pokazali efekt mojej pracy, mówiąc, że otoczenie domu nigdy nie wyglądało tak pięknie. Dzięki temu awansowałem w hierarchii pracowników farmy bardzo wysoko, sprawowałem nadrzędną funkcję nad Anglikami. Do tej pory nie stronię od trudu pracy o różnym charakterze, czy to będzie praca intelektualna, fizyczna, indywidualna czy zespołowa.

Poznał pan Igę Świątek. Czy chciałby Pan z nią zagrać?

– Chciałbym. To byłoby miłe doświadczenie, choć może nie tak do końca miłe, bo bym zapewne przegrał.

A trema by była?

– Na pewno, tak. Ale jestem trenerem tenisa, więc myślę, że miałbym możliwość przekazania jej mojej skromnej wiedzy i doświadczenia zdobytego przez kilkadziesiąt lat pracy i współpracy z różnymi zawodnikami. Iga ma pewne rezerwy, które warto efektywniej wykorzystać.

To na co by Pan zwrócił uwagę?

– Widziałbym ją częściej przy siatce, czyli: wolej, smecz, a nie żeby stała daleko i przebijała forehandy i backhandy, co zresztą robi bardzo dobrze. Wydaje mi się, że gdyby lepiej serwowała i była bardziej agresywna przy siatce, wywierała presję na przeciwniczkę, jej gra byłaby jeszcze bardziej skuteczna. To kwestia techniki, taktyki i siły mentalnej.

W Terespolu organizuje Pan turnieje swojego imienia.

– Pochodzę z tego miasta, mamy tam też drewniany dworek, który zbudowałem. Postanowiłem, że do końca życia będę prowadził społecznie zajęcia dla dzieci, młodzieży i dorosłych z Terespola, aby po części oddać to, co otrzymałem od tego środowiska. Oferuję swój sprzęt, piłki, rakiety, czas, wiedzę i doświadczenie. Gramy dwa – trzy razy w tygodniu. Satysfakcja jest ogromna, gdy widzę rodzącą się pasję do tenisa. Terespol jest małą miejscowością, chciałem dać dzieciom pewną alternatywę. Przywożę im ciastka, słodycze, picie, czasem przyniosę książeczkę i poczytam im fragment, czasem pielimy ziele na korcie, podlewamy drzewka, a wszystko przeplatamy rozmowami na różne tematy. Dzieci pochodzą z rożnych rodzin, niektóre potrzebują ciepła i zainteresowania.

Czuje się Pan spełniony? Zadowolony z miejsca, w którym jest?

– Poniekąd tak, ale marzenia są nadal. Marzy się spokojna podróż po Grecji, Hiszpanii, Meksyku.

Kierunek – cieple kraje?

– Głównie przyciąga mnie historia, kultura, świadectwa wysokiej cywilizacji.

Jak wygląda Pana popołudnie, gdy pogoda nie sprzyja aktywności?

– Aktywnie zawsze może być, bez względu na pogodę. Ale są przecież książki z polskiej i światowej literatury pięknej, jest wiele interesujących książek z historii, filozofii, etyki, podróżniczych, biograficznych, przyrodniczych, można również posłuchać muzyki klasycznej. Generalnie staram się dużo czytać.

Jaki jest Pana ulubiony autor?

– Rozbieracie mnie na czynniki pierwsze! Ulubionym autorem jest Mieczysław Krąpiec, niesamowity człowiek, który skończył przedwojenne gimnazjum klasyczne, znal 10 języków obcych, był dwukrotnie rektorem KUL, przyjmował w swoim gabinecie najwybitniejszych przedstawicieli nauki ze świata, przyjeżdżali do niego na konsultacje. To twórca Lubelskiej Szkoły Filozofii.

Zastanawiamy się, jak Pan łączy życie prywatne z zawodowym, bo przy tylu pasjach ma Pan jeszcze trójkę dzieci, żonę, którym tez trzeba poświęcać czas…

– Żona jest nauczycielem wf, więc rozumie moje pasje. Jest kochającą, wspierającą osobą. Jest sercem naszego domu. W ogóle jesteśmy kochającą się rodziną. Dzieci, które już są dorosłe, zawsze z radością wracają do domu.

Czy dzieci nie czuły presji do rodziców wuefistów, by uprawiać sport?

– Różne były okresy. Syn był mistrzem Warszawy w w tenisie dzieci do 10 lat. Ale w gimnazjum poszedł w kierunku koszykówki, stanowczo odmówił gry w tenisa. Do dziś nie wytłumaczył, dlaczego. Miał okres buntu. Ale my nigdy nie zmuszaliśmy dzieci do realizowania naszych ambicji, a nie ich. Sport jest jednak ważny w ich życiu. Syn jest dziś instruktorem tenisa, ma paten żeglarski, biega, także w biegach militarnych.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiały:
MAJA SULEJ i JULIA ŚLEDŹ

6 KOMENTARZE
  1. Wspaniały jako nauczyciel i jako człowiek, Pozdrawiam i życzę dużo zdrowi i sił do dalszego działania!

    Odpowiedz moderated
  2. Do tej pory zagadką jest jak tak potężna koalicja kopcowa się rozpadła. Jednak coś w tym jest że 3 mocne charaktery nie mogą razem ze sobą współpracować.. Jednak wspominam te czasy tylko i wyłącznie z uśmiechem na twarzy. Ta męskość i waleczność która biła z murów tej szkoły to coś nie do opisania w tamtym okresie…

    Odpowiedz moderated

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Najczęściej czytane

Siedlce: Szalony pościg za kierowcą BMW. Staranował dwa radiowozy i ranił policjanta

Minionej nocy na ulicach Siedlec i okolicznych miejscowości odbywał...

Koncerty i potańcówki w Parku Aleksandria

3 sierpnia w siedleckim parku odbędzie się pierwszy koncert...

Wypadek w Woźnikach koło Łosic

Na DK19 w Woźnikach pod Łosicami samochód osobowy zderzył się z motocyklem. Droga jest zablokowana

Policja apeluje o ostrożność

O wyjątkowym szczęściu może mówić kierująca jednośladem 35 -latka,...

Przywiózł małego dzika z lasu do mieszkania, bo… zrobiło mu się szkoda

Dzielnicowi z Garwolina początkowo nie dowierzali, kiedy otrzymali zgłoszenie...

Tragiczny wypadek w Starej Kornicy. Zginął motocyklista

W poniedziałek wieczorem (22 lipca) w Starej Kornicy na...

Najczęściej komentowane

Najnowsze informacje